czarne słońce

nieznane przychodzi samo
w przeciwnym razie
wybuchnie czarne słońce nabrzmiałych tajemnic
w razie odwrotnym schłodzimy się
do bezwzględnego zera
co parę tysiącleci równamy do poziomu oceanu
mruczały dinozaury gruboskórnie
znikając w oka mgnieniu
wyrywam kawałek czasu
w cierpliwym przeobrażaniu w człowieka
nie-mowa co brnie w słowa
pyłek który musi brzmieć dumnie

choć nierozumnie


było mu mało

było mu mało
więc liczył ziarna kurzu
w niewietrzonych głowach
w galopie tracił wszystko
nieuleczalne szanse na
lek kość w wy-mowie
przepuścił w kasynach
kredyty wyobraźni
za ciągane za nogę
coś mu tupało
– tą drugą zdrową –
podczas spacerów
w ogrodach Semiramidy
przerażał dystansem
do samego siebie
choć z innych odwlekał
zawleczki granatów strachu
marząc o sławie wybuchowej


rozmiary bezmiaru

skazanych unieważnić za wiarę
lalkom wydłubać przerażenie w oczach
niewinnych porzucić na strawę by bolało
misiom – komu chce się
wyrywać łapki z pułapki
głodnych sycić odwiecznym snem
z okruchów miłości figury lepić
szacho-matowe na piedestały
– stawiać gęsto by pospadały
trojańskim zdobić się koniem
by ukryć prawdziwe rozmiary
bezmiaru tych co ich niby
za mało


bezbronny do wojny

łuny blask cięty zwierz
poszedłem bezbronny na wojnę
zakręcił wiatr zszargany
ach jaki ciężki w nas właz
w nie swoje z brudnymi nogami
cyka zmierzch dreszczu świerszcz
natrętny opór datownika
wyrywa się szeregowo z tablicy
dobry wojak miłośnik (s)pokoju

Dariusz Kadyszewski – Cztery wiersze
QR code: Dariusz Kadyszewski – Cztery wiersze