Ku mojemu zdziwieniu

Pojawił się znienacka mężczyzna z garnkiem na głowie i krzyknął:
to ja rozpętam wojnę!

Nie czas nocy ulicznej był, ani manifestacji. Indukcyjny
przekaz ma pójść w świat z apetytem.

Ale nie teraz, bo oto kobieta z patelnią w dłoni wyzywa go na test
białej rękawiczki: Do czego się gotujesz, skarbie? Do czego Ci gar?

Nie miejsce na miłość to było, ani na wyznanie czegokolwiek innego ku sobie.
Ku mojemu zdziwieniu podeszło do nich dziecko. Głodne zapytało:

Co to będzie? Rozweselając świadków tej wojny szukało odrobiny brzucha.
A oni nic nie mieli oprócz tego, co na głowie, w dłoni. Zero broni,

która mogłaby zdziałać w tej sytuacji cokolwiek.


Tu-2410

Co widzisz, kiedy tak patrzysz na mnie, jak przez mgłę i słyszysz
samolotów silniki z każdej strony, które zbliżają się do nas?

Ja, nic nie widzę, ale czuję Twoją gęsią skórkę na moim karku:
jakbyś chciała odprawiać i wyrzucać zbędne kosmetyki w tę podróż

gdzie las języków wokół każe nam zwątpić w bezpieczeństwo po omacku,
gdzie głos urywa się pomiędzy drzewem prawdziwym, a drzewem wklejonym

w nasze podniebienia. Jednak przez mój środek, wyjściem awaryjnym
przedostaje się hałas, mży w okienku bo ktoś podnosi z lewej skrzydło.

Z prawej od dołu idzie pocisk. Nic z tym już nie zrobimy. Podobno lepiej
umrzeć we śnie razem, w momencie pancernego niedowidzenia.

W momencie, kiedy nasz świat wydaje się wielki, a „do widzenia”
takie trudne żeby z tym się zderzyć, na oku mieć

siebie i do końca wspólny język.


Ruchome piaski

Mówią, że nie warto okradać banki. I nie warto zakładać konto w banku,
bo one okradają nas. To takie proste, nie?

Idź do pracy po studiach humanistycznych. Wybierz według własnych potrzeb:
Trzynaście na rękę? Spoko. Umowa zlecenie? Wezmę! Doświadczenie? Walić!

Idź po swoje, kup masło na chleb, żeby na pięć chlebów masło wystarczyło. Znajdź
kogoś kto gardzi masłem, a woli alkohol – taniej. Idź po ich książki do Empiku
nie zdając sobie sprawy, że nigdy to nie będzie Ich. Wszyscy stracicie kasę.

Ty przeczytasz, on napisał. Dla przyjemności. Idź dalej, wstecz, zakręć się wokół
zarabiania online. Po trzech godzinach klikania wreszcie zdasz sobie sprawę, że zaklikano

Ciebie, kilka produktów chińskiej jakości i trzech znajomych którzy dali się nabrać. Po prostu
frajer idzie przed siebie. Frajer u fryzjera mówi: szybko. Ktoś obcina Cię dodając: O, pała!

Wychodząc z siebie, zadowolony, że tak bezboleśnie poszło, wyznajesz nieznajomym:
Teraz mogę wyjść do ludzi. I co? Wsiądziesz w pierwszy lepszy tramwaj święcie przekonany

o interesie życia. W słuchawkach pasażera na gapę usłyszysz Ruchome Piaski. Zażądasz
plaży z szampanem, braku wiatru i słodyczy bo właśnie rozbiłeś bank

zwyczajnie odwiedzając kogoś, kto nie wierzy w czysty podział dóbr.


odpowiedziałbym, ale

co robisz kiedy gaśnie światełko? Kiedy wreszcie zapalają się
oczka innych? A jeśli pytają wtedy, stało się coś? Co im odpowiadasz?

Z pytań w łańcuszku zwłaszcza w formie wierszowanej zawsze
zrodzi się obraza krytycznoliteracka. Na przykład Pani w pierwszym

rzędzie spróbuje przeczytać swój, którego nikt tak do końca nie zrozumie,
ale ta plamka na czółku doskonale odda jej smutek po kleksie

pozostawiony na pastwę losu. I cóż mógłby autor powiedzieć na temat
alejki pomiędzy uchem lewym, a skroni prawej odrastającym włosem?

Że idzie się przez zmarszczone czoło, które nie śmie nawet we śnie
być prostą drogą? A co, jeśli w tej znienacka podróży podnosi brew,

spokojnie przełamuje frazę i nie poddając się reszcie zaciska pięści? Boże,
co robisz kiedy gaśnie światełko w mniejszym od twojego nieba

mieście, a Ty czekając właśnie na zielone, słuchając Roda Stewarda
śpiewasz: I am sailing nie mogąc ruszyć? Dalej, dalej czekasz

na kolejne pytania bez odpowiedzi. Choć domagasz się ich, choć
zmieniając kolejne stacje, dalej jesteś na tej samej częstotliwości?

A kiedy wreszcie zapalają się oczka innych, wracasz do przeszłości?
Wyciągnij mapę, wyłącz GPS, nie odpowiadaj na żadne pytania

ruszając w miasto. Otwórz oczka. Wróć do tytułu.


E-papieros w poezji współczesnej po roku 1989

w końcu zacznie mieć znaczenie. Jak wiersze
wytrawnych graczy środowiska Topoi.

Wyobraźmy sobie taki stan rzeczy:
wpada Marcin Świetlicki do Macieja Meleckiego,
wpada Maciej Świetlicki do Marcina Meleckiego,

palą e-papierosa.

Marcin z liquidem a’la Camel.
Maciej z aloesowym. Po kilku dość

słabszych wierszykach, które zdążyli sobie
przeczytać wymieniają się tym e-
papierosem, bo coś się zmieniło.

Klient się zmienił. Trzeba skrócić, powrócić
do mocnych. Najlepiej bez filtrów:
zadymienie, odpalanie, siedzi poeta
udający poetę.

Wyrzucić z któregoś tam piętra popielniczkę,
nauczyć się ciągnąć i pomyśleć, że nie ma tam
nikotyny; można to robić gdzie podąży duszek.

Zatem poeci, wybitni Tytoni robią krok w bok.

Widzą to inni, aspirujący do bycia nagradzanymi.
Tytoni przesuwają stópkę w boczek. I czytają

jak recenzje własnych książek instrukcję obsługi e-
papierosa. Porównują modele, wymieniają się szczegółami

jak pojedynczymi frazami, które pozwoliły się pokłócić
po pierwszym ciągnięciu. Mój lepszy! Chuja, mój!

Tymczasem przypadkowo do palaczy eM dołącza totalnie
pijany Wojtek i prosi o szluga. Co powiedzieć? Zasłużony, pociągniesz?

Pojawi się polityka. Pojawi się europeizacja i kuszenie
grzechem ciężkim. I to na pierwszym kacu po Smoleńsku.

Lepiej powiedzieć: Wszystkie fajki które miałem, spaliłem.
Powiedzieć kulturalnie: pull up, pull up.

Pod koniec tego zamglenia, kiedy żar przystosowania zgaśnie
będzie wiadomo. Wiadomo.

Kręć bletki, wyrzucaj ^e^. Odmawiaj
cienkich.


169 powodów żeby się spóźnić

Zaspałem na pierwszy autobus. Kolejny zawiezie mnie

daleko, a nawet dalej będę się kłócił z deszczem, który

nigdy nie może spaść w porę. Nigdy nie może ocalać

mnie łaknącego słońca, a tak nazywam kogoś bliskiego.

Niewczas dałem się namówić na stypendium twórcze

kiedy inni znaleźli sposób by zapłacić czynsz na dwa

albo trzy miesiące. Nie pamiętam, naprawdę chciałbym

móc położyć się wcześniej i spokojnie pospać do dajmy

na to pory obiadowej. Zjeść zamiast nerwów soczysty

stek co z dwóch stron dochodzi w kilka minut.

Chciałbym nie oddawać przyjaciół choć oni weryfikują

moje niesatysfakcjonujące przejścia w chmurę i wtedy

czuję się podle. Zwlekam z odpowiedzią na zadane

pytanie, które przechodzi w nieznany wpierdol.

Czekam na wiatr co rozgoni popiół z papierosów,

zapach byłych na języku, ślady wyznań na ciele.

Zbywam kolejne oferty pracy na umowę zlecenie

choć chciałbym przeżyć, bo życie to praca

nad sobą, nad kimś kogo jeszcze można poznać

gdzieś w nieodległej przyszłości, gdzie wszystko

jest inne niż w tym miejscu, które znajduje się

obok mnie. Boże, chroń się przede mną który

nie wie co mógłby napisać ciekawego w formie

listu nieaktywnego, w formie plastelinowej

zmieniając kształt cytatów, mott, tytułów nic

nic nie znaczących w tym kraju.

Świeć mi żarówko nad kartkami zmuszającymi

do płaczu, do sinusoidy bezczelnych zerwań

oczu, smsów z których wiadomo tyle, że ja

autor trzech tomów wierszy jestem autorem

trzech nieudanych związków bez ślubu.

Kawaler orderu śmierci, szeregowy strat,

absolutoryjny znawca historii i wpisany

w Krajowy Rejestr Sądowniczy. Ludku,

który mnie czytasz, nie pragnij przetrwać,

na cóż Ci to? To halo w poczcie głosowej

gdzie jesteś sam, to halo w metrze gdzie

inni czytają książki, to halo w niemieckim

mieście na H. Gdzie słyszysz auf wiedersehen.

169 bez setki daje niesamowitą satysfakcję

dotarcia do clou tego języka, który opowiada się

za bezbronnymi. Do tego może fałszować

wybory, może skraplać naczynia krwionośne

odpowiedzialnie. Dlatego nie broń ciała zanim

ktoś inny zablokuje pierwszą poprawkę oka

skupionego na twoje padające w słońcu.

Darkness is my friend. Twój kontrrewolucyjny

sołtys cienia niech wisi nad tobą. Niech bierze

zakładników – głównych przegranych w kasynie,

przeciętnych pod lotto, naiwnych w monopolu.

Daj mi więcej nad sobą chmur, mój Ty skurwysynie

chwalebny bandyto bez jednej ręki, bez ciała

w którego wierzą Ci z ciałem na bakier.

Autobusico o wdzięcznej nazwie Solaris

daj mi za niepłacony bilet tyle szczęścia,

co pozostawiono na podwodnym okręcie

Kursk. Dlaczego zawsze się spóźniam

na Ciebie, na siebie, piękna ignorancjo?

A sio, a sio! Błędne billboardy dojścia

do sukcesu. Zero władzy, a powieś tam

własną głowę na różańcu, czyjeś serca

z Tindera. Oto Ty – przestarzały kałach,

mizeria w occie, linii papilarnych czerń.

I na cóż się porywać? Wniosę protest

na chęć czegoś, licząc w kącie próby

spojrzenia sobie w twarz pomiędzy

tym a tym

dobrym/złym

UDERZ W STÓŁ

a ja odbiję się czkawką.

Litry krwi, tiramisu zwyczajnych

porażek. Pokaż mi w tekście

wzór przeciągający, a wtedy

doczytasz do.

Nie zaśpisz Nobla dla Zagajewskiego

Adama. Pójdziesz spać

licząc krochmal na niebie.

UDERZ W STÓŁ. Pokaż

mi dym. Wepchnij pomiędzy

yhm a

mmm.


Patryk Zimny – Sześć wierszy
QR code: Patryk Zimny – Sześć wierszy