28 lipca 2016 roku

Mamy papieża, mamy uchodźców, mamy trybunały. Mamy
kupują kolorowanki odstresowujące – w środku są dzieci świata.
Córeczka nie wie, co zrobić – jak ma pokolorować białego
Murzynka o bezdyskusyjnie czarnych konturach? To koniec

lipca. Synek z kolegami łapie na mieście pokemony,
studenci na wakacjach w Niemczech zarabiają na życie
w Polsce, rolnicy sprzedają odchowane świnie za grosze,
by mięsożerni klienci marketów mogli zapłacić za nie

jak za zboże. A poeci w sezonie wysyłają wiersze na konkursy,
a powietrze jest tak duszne, że emeryci oddają dusze i oszczędności,
a ja zapisałam się na kurs prawa jazdy. Muszę jeździć ekonomicznie
i ekologicznie, poprawnie zmieniać biegi, ćwiczyć skrzyżowania.

Jest parking, choć nie ma drzew. W oczekiwaniu na instruktora
słucham radia, z którego dochodzi do mnie głos Herberta –
jakby połknął strunę. To audycja z okazji dojrzałej rocznicy jego
śmierci. Myślę o muzeum, w którym widziałam wciąż dobre sierpy.


Wszyscy jesteśmy. W Polsce

To był zamach.
To był zdesperowany szaleniec.
Zginęły na miejscu 84 osoby,
50 jest w stanie krytycznym,
24 są ranne. Krwawo wschodzi słońce.
Odpalają się komputery, włączają
telewizory i radia.

I wydaje się, że wiemy wszystko.
I wydaje się, że nie wiemy niczego.

Można spokojnie iść do pracy.
Nie okazywać dzisiaj wesołości,
zmienić status na facebooku,
wymienić z kimś kilka zdań
na temat dnia.

Nie wypada nie wiedzieć tego
w towarzystwie
wiedzących.

Iść na demonstrację (niektórzy)
w swoim demokratycznym kraju.
A potem iść na obiad.

Wzruszyć ramionami między kęsem hamburgera
a łykiem coca-coli: co ja mogę (przełknąć),
to coś strasznego, trzeba nie mieć
ludzkich uczuć (popić), nie pojadę tam
na urlop, choć planowałam od dawna,
a u nas pogoda kapryśna (tylko się nie zachłyśnij),
wpiszę się do księgi kondolencyjnej.
I tak życie toczy się od zamachu
do zamachu, od wiadomości do faktów.

Ale co w tym złego – nie wiem.

Biegniesz, biegniesz, zostawiając za sobą
przedziurawione ciało.

Wszyscy jesteśmy uchodźcami.


Ostatni zamachowiec świata

Nadchodzi zima. Bliscy umarli stają się dalsi,
twarze mają obce, dłonie chłodne, śmiech ostry jak mróz.
Ostatni zamachowiec świata powoli przeistacza się
w nieobecność, by móc dokonać wielkiego czynu

na miarę nie swojej przepaści. Ma wszystko
kupione i dokładnie zaplanowane, czeka
na odpowiedni sygnał, by wysadzić świat
na przystanku, na którym słowa są wieczne.

Nadchodzi zima. Kiedy będzie już naprawdę blisko,
skończy się serial o życiu jako ucieczce od siebie.
Ostatni zamachowiec świata się powtarza, zacina
wciąż od początku, do umywalki spływają krople krwi

jak płatki śniegu. Zasypie wszystko, zawieje,
choć będziemy uparcie odśnieżać ulice, choć
wyjedzie ciężki sprzęt, a dzieci będą robić anioły,
by broniły naszych małych, ciepłych pokoi.


***

Wygląda na to, że była tutaj potężna nawałnica.
I choć teraz jest cicho, można jeszcze wyczuć drżenie

strun głosowych i niespokojnych dłoni. Zniszczenia są ogromne
– zerwało dachy z liter i porwało wiele kilometrów od sensu,

porozrzucało części mowy po całym podwórku, połamało
składnię, prawie wszystkie jej fantazyjne gałęzie,

a rosła do tej pory spokojnie w ogrodzie, rozrastała się.
Najgorsze, że poprzerywało zdania i nie ma prądu,

który jest potrzebny do prania, gotowania, sprzątania, kochania
i innych codziennych czynności. Na szczęście nikt nie zginął,

choć było blisko – strasznie grzmiało, błyskało, wiało
kilkaset myśli na godzinę, przekleństwa lały się strumieniami

gdzie popadnie. Jak my to wszystko odbudujemy?
Jak dojdziemy ze sobą do ładu? Chcielibyśmy odwrócić wzrok

na nice, lecz ciągle patrzymy na to, co na wierzchu
tonie i nie umiemy temu udzielić pomocy. Wygląda na to,

że trzeba będzie się rzucić żabką, pieskiem, motylkiem,
nauczyć pływać w zwierzęco pięknym języku, tak innym

od naszego, którym nie panujemy nad pogodą.


Wszystkie moje dzieci

Januszowi Korczakowi, Innym, sobie

Wszystkie moje dzieci zostały
rzucone na głęboką wodę – spragnione,
niewyżyte, nieprzebyte od środka. Wszystkie
moje – z mojego na tę chwilę zatrzymania,

wydłużania odpowiedzi w nieskończoność
zdania padającego z sali operacyjnej
w najmniej spodziewanym momencie
składni – „Tacy jesteśmy tu i teraz

składni albo tacy jak się złożyło
przypadkiem, rzuciło na mózg, podało
na tacy”. Wszystkie moje dzieci, skaczcie,
skaczcie, no skaczcie, weźcie skaczcie

na mózg! Niech się rozbije o szczegóły,
jakie wyjmujemy z torebek od herbaty
i wróżymy, przypominamy. Liczymy
na szczerość materii. Wszystkie moje

dzieci, których nie ma; wszystkie moje
dzieci, do których tęsknię, które mi ciążą.
Rozebrać je, rozczesać, rozmnożyć.
Niech gryzą w języki, niech tworzą grupy

krwi, niech im dopływów nie zabraknie
z winnych krzewów, związanych nadzieją
i wyrzutami sumienia, że robi się tak
szybko, ciemno. Tęskno. Brakuje czasu,

brakuje zwłok-słów, by potwierdzić wszystkie
moje dzieci i ich puste, ślepe kości
rzucone w starannie zapięty, dorosły sen.
Jak go przekroczyć nim upłynie, nastanie

dzień jak noc?


21 sposobów na suchą skórę

Deszcz. Dziewczyny czarne łzy leją,
spływają z nich: Madonna, Lady Gaga,
Miley Cyrus, Jennifer Lopez, Rihanna,
Beyonce, Selena Gomez i wiele innych

ważnych w ich życiu, niepoznanych
nigdy kobiet. Ciągle pada, mokną.
Akurat nie wzięły ze sobą parasolek,
bo nie pasowały do tych torebek,

butów, ust, do tego koloru włosów.
Na wierzch wychodzi ich czystość,
niewinność, bezbronność, tęsknota.
Nie mają pod ręką nic, żeby je zakryć.

Szukają schronienia w sklepach,
tramwajach i autobusach, ale ludzie
dziwnie się na nie patrzą: „Czego chcą?”.
Nie wiedzą – nie mają w co się ubrać,

czego zjeść, kogo podręczyć. Bezdomne,
swoje tylko oczy wlepiają w paznokcie
dobrze przyklejone do różowych palców.
Czekają na koniec ulewy, na słońce,

które je wysuszy i wyprostuje.


A imię jej Logika

Płód żeński w łonie matki
jest cudem bożym
chrońmy go

Dziewczynka w przedszkolu
jest przyszłością narodu
edukujmy ją

Dziewczyna na dyskotece
jest niezłą dupą
zabawmy się z nią

Kobieta w ciąży
jest potencjalną morderczynią
zabijmy ją

3 października 2016 roku


Car Girls

Jesteśmy ci potrzebne – bez nas nic nie kupisz
i nic nie sprzedasz. Doradzamy najlepszym językiem

ciała – jednoznacznym, bez zbędnych słów, zdań
złożonych i retorycznych zabiegów upiększających.

Obiecujemy to, o czym marzysz – luksus
szybki i stabilny na swoich czterech kółkach.

Kilkaset lat temu pędzlem próbowałbyś uchwycić
prawdziwą nagość naszych oczu. Dziś patrzysz

z łakomstwem na nasze gładkie, powyginane,
świecące sztuczną nagością kostiumy i myślisz,

że wszystko już widziałeś i wszystko o nas wiesz,
że nie ma miejsc, w których mogłybyśmy coś ukryć

przed twoim wzrokiem. Kupujesz i wyjeżdżasz
z salonu, w którym cię gościłyśmy czym teatr bogaty.

I jesteś przekonany o najwyższej jakości nowej blachy,
rycerzu, dopóki nie zderzy się ona z inną blachą

lub z pospolitym, zwykłym, bezczelnie rosnącym
przy twojej szerokiej drodze drzewem. Bum, bum,

bum. To nas już jednak nie dotyczy i nie dotyka.
Po twoim wyjeździe rozebrałyśmy się, włączyłyśmy

swoje światła i teraz rzucamy je na drogę pasmami.
Jest to nasza droga, na której nigdy się nie spotkamy.

Jolanta Nawrot – Osiem wierszy
QR code: Jolanta Nawrot – Osiem wierszy