Tomasz Zimoch komentuje
Kolarze wyścigu Paryż – Nicea
jadą w ruchomym prostokącie.
Z drzwi zewnętrznej ściany
wyłoniła się ręka i
kilka szprych przedniego koła.
Tak oto figura geometryczna
dojechała do mety.
Zastosujmy teraz nowy rodzaj
fotokomórki.
Zamknijcie Państwo oczy
i wypatrujcie
numeru startowego zwycięzcy.
Zasady fair play będą zachowane;
cały czas śnimy o wygranej Polaka.
Triumf
Widzę mrówki dźwigające ponad tułowiami liście,
budują lokalną strukturę ściółki; tu ich dom.
Narty niosą narciarzy klasycznych ku mecie,
gdzie zakładają w tym miejscu obóz ludności migracyjnej.
Obie nacje miewają wspólną cechę. Triumf.
Jesse Owens
Nie przejdę się po płycie stadionu olimpijskiego w Berlinie.
Tam, gdzie Jesse Owens płonął rekordami, a powietrze krzyczało brunatnym echem.
Chce mi się płakać i śmiać jednocześnie.
Nie usłyszę echa ryku “Heil Hitler”,
a cień Wodza nie zobaczy spastycznego ciała.
Nie uwierzyłby że można aż tak powoli iść. Jakbym biegł do tyłu, a patrzył
przed siebie.
A jednak od czasu do czasu potrafię dojść do celu,
przeciąć taśmę mety. Mimo wszystko powiązany jestem lekką nicią znajomości
z Owensem. Rekordem blizny chodzenia z mojej strony.
Andrew Golota
Pięściarz miga ciosy, patrzy w zamroczone, kąśliwe oczy,
na czole niespokojnego ducha pojawił się mini wulkan.
Z krateru uwolnił drgający uwiąd rozłożystego ogona pawia,
złożony omen na skrzydełku nigdy nie przebudzonego motyla.
Andrew Golota upadł w narożniku ringu, zbieg okoliczności,
że w tym samym czasie woda bulgocze w rdzawym czajniku, a
flaga narodowa rozwija się pod wrażeniem niezdecydowania.