***
o czwartej nad ranem mgła kapie i zalewa pałac kultury
już prawie
prawie go nie widać
tylko ulice szumią złością i kleją się do stóp
ciała tańczą bezmyślnie
siadają na przystankach powrotnych
światła samochodów jak łby wściekłych psów łypią kątem oka
cuchnące rozmowy katów wiją się nagie na chodniku
nikt się nie wstydzi
przede mną warczy noc, za mną struga nieba formuje lekkie schody
ulica kozia spływa wczorajszą krwią wlokąc swój stukonny lament nitką,
która wystaje mi z buta
***
słońce padło na bruk i wylewa się w miasto
echo kroków
gasi niedopałek dnia i wchodzi po cichutku
w ciężar rozdartego powietrza
tryska oddech feniksa – ostatni poblask
na pustej ulicy ciemność czmycha za zakrętem
hop sa sa, z nóżki na nóżkę przestępuje już
różki pokazują staruszki zza szyby i idą spać
policjanci tańczą tango – szczerzą wesołe zębiska
miasto trwać będzie w obłędzie, nim świt pożre jego treść
białe światło nie-dnia dzieli czas na ćwiartki
tylko piana z pyska wylewa się i stygnie
zdeptana swoim hymnem się stapia
studzi zapał jak wrząca herbata i umyka
w księżycowe oczy wilków
szarą nicią wyłania się z pogorzeliska
z pyłu wiecznego się odradza
i opłakany topór wczorajszego tła
znów błyska
***
Lato przybiera
formy chimeryczne.
Ojciec Filipa mnie nienawidzi.
Spotykamy się od lat 70 i wciąż kochamy tylko trochę.
To …to ja poproszę Cię więcej.
Na szczęście nie bywam w klubach
od czasu tego mozołu, co rżnie
moje serce.
Bywam w miejscach prze
powiadających prze szłość
tak, to ja jestem tym gościem,
co macha ogonem finezji.
Gdzie jest miejsce dystansu?
Odmawiam sobie płynięcia
w tematach hedonistycznych.
Ja tańczę na granicy dystansu.
Dławię się rutyną,
w nienawiści przenajświętszej pławię
obce ciało
jabłuszko jabłuszko jabłuszko
– Majtki masz?
– Nie mam.
– Jak zwykle!…
Podmuch
dmuchana nadzieja pękła
teraz dmucham na bramy piekła
dawną modłę nazywam niedbale
„femme fatale – for sale”