Przejścia

Cały dzień przy kartonach.
Ogień zrobi z nich wreszcie użytek tej zimy.
Nogi depczą po śniegu,
sterta wędruje na podest.

Potem w radio słuchamy relacji na żywo;
pięćdziesięcioletni mistrz bije na głowę
młodszych od siebie rywali.
Dziecku wraca nagle apetyt.

Mężczyzna przy torach
łypie spod oka na wciąż
ślimaczące się
słońce.


Prasa lokalna

Czas – przemijaniem
pusty jak skrwawiony pień kata?
Uta Przyboś

Nad ranem psy przegryzły drucianą siatkę.
Wrócił się tylko jeden.
O tym wszystkim opowiada mi ze łzami w oczach.
Jestem tu przecież po to, by słuchać.
Przyjechałem z daleka, pomny na obezwładniającą czułość.
Jeszcze przez kilka dni zostaniemy tu razem,
Potem znów wszystko będzie jak przedtem.
W porannej prasie szczery wywiad z córką zmarłego przed laty poety.
Przez długi czas nie mogłam, nie czytałam go wcale.
Odszedł dla mnie za wcześnie.


Kanikuły

Skwar; przy brzegu grube, śnięte ryby.
Ręka kreśli okrąg: „Wszystko to mogłoby być
kiedyś nasze”. Wiatr wieje na przełaj.

Z drugiego brzegu śmieje się do nas chłopak,
nagle chwyta za kamień, odkłada go jednak,
odwraca się, macha ręką

i znika nam z oczu


Żar

„Obyś cudze dzieci uczył”.
Więc uczę i mam się świetnie.
Taki pożytek z tych wszystkich klątw
i zabobonów. Czyż trzeba czegoś więcej?

Po prostu stań obok i popatrz, jak żarliwie
i ze swadą chłopiec recytuje z pamięci.
Dostanie dziś prezent; razem z siostrą
będą go długo tulić przed zaśnięciem.


Zarys

W topolach wiatr. Jeszcze dalej wyszarpane
z ogniska bierwiono, martwe truchło
węża. Łąka jak mauzoleum.

Tutaj będziemy przychodzić, kłaść głowę
na kamieniach, chłonąc tłuste, pełne ziarna.
Spójrz tylko, już oczy i serce otwarte.

Wymyśliłem sobie czas. Wymyśliłem miejsce,
i ciebie. Stojąc pod dachem starej przepompowni,
ścieram z twarzy dwie pierwsze krople.

Właśnie pęka szew nieba.


Nauka pływania

Wiatr zaparł się o drzwi warsztatu.
W nim chłopcy w jednakowych,
niebieskich kombinezonach.
Ich wisielczy humor.

Wypijamy po ćwierci,
trochę pośmiać się
i pomartwić. Powoli
stygnie niebo.

Coraz tłoczniej tam, gdzie
dogasają latarnie, ćmi rój
kończy w kałuży
i na jej obrzeżach.

Wiatr zaparł się. Odprowadzam samochód.
Chłopcy kończą beze mnie.
Nocą śni się rzeka
pełna kruchych włosów.

Mariusz Ropczyński – Sześć wierszy
QR code: Mariusz Ropczyński – Sześć wierszy