Ostra jazda
Sorry Romek że nie było mnie ostatnio na kompie, ale stary dał mi szlaban na internet, bo mam szlaban ze szkoły, bo mnie nakryli z nożem w budzie. Ale jako że jutro mamy święta i mam odpuszczone dzisiaj na kilka godzin, żeby wysłać życzenia do wszystkich w ojczyźnie, piszę tylko do ciebie, bo mam pewien plan. Pomysł który zrobi z nas królów w góra pół roku, mój mały książę osiedlowych złodziei, więc czytaj i czytaj uważnie.
U ciebie git? Jak reszta załogi z Gidzbarku? Będziesz musiał odwiedzić mnie tutaj niebawem. W celach biznesowych i rozrywkowych. Londyn nie jest tak zły, jak malowali. Jedzenie ze wszystkich stron świata, podobnie jak panienki – Irlandki, Hinduski, Jamajki, takich nie zobaczysz back home, więc robię, co się da, by poprawić swój angielski rapido. Ze starymi gorzej. Padre wała się uczy, zaciąga gładzie i maluje obiekty olimpijskie z bandą innych Polaczków, a Mamuśka całymi dniami siedzi w domu, potem odgrywa się na nim, wychodząc do pubu, gdzie załapała się na wieczorowe zmiany. Ojciec zazdrosny jak diabli, ale co się dziwić. Mamuśka wyrwała się spod jego władzy, a faceci się w nią gapią, czym się chwali za każdym razem, kiedy po północy wraca do domu.
Ale dla mnie, chłopie, to miejsce marzenie. West End, wszystkie sklepy nike i stadion arsenalu i skun, gdzie nie popatrzysz, i te bryki, bro! Gnoje, tacy jak my, wożą się lexami i beemkami, masowo. Londyn uczy cię marzyć. I zabijać. Jeżeli nie pozbędę się Starego w ciągu najbliższych trzech miesięcy, chyba zacznę chodzić do kościółka, bo to będzie jakiś jebany cud.
Ile się już nie widzimy? Kupa lat niby, a jednak to tylko pół roku odkąd wylądowaliśmy tu autokarem, na rezydencji jakiejś starej polskiej kwoki, w miejscu zwanym Ealing. Taka bardziej wypasiona dzielnica, nie jak blokowisko-pobojowisko ziomów takich +jak my, napieprzających basami w osiedlową noc. Same srebrne kombiaki zaparkowane na podjazdach, wychuchane ogródki, każdy w domciu o dziewiątej. Ale kiedy babcia się połapała, że Stary lubi golnąć a Mamuśka go walnąć, wywaliła nas na ten londyński bruk. I temu teraz mieszkamy nad podłą pralnią, w zakazanej dzielnicy, gdzie ulice śmierdzą curry, a curry hausy śmierdzą herą. MUSZĘ się stąd wyrwać. Stary bez dumy, a Mamuśka bez wstydu. Kolesie z tego pubu, gdzie pracuje, wydzwaniają do niej o każdej porze. Nic dziwnego, że staremu odbija, ale to wina tego obezjajca, bo przede wszystkim gdyby tak rok temu nie kozakował i przestał brać w łapę, kiedy już wiedział, że wydział wewnętrzny wziął go pod lupę, nie musielibyśmy się zsyłać tutaj na wygnanie, a on nie byłby tym, który ma siedzieć cicho jak mysz pod miotłą i patrzeć, jak ona wybywa, żeby dobrze się bawić, zostawiając nas samych w tym jebanym mieszkaniu, gdzie wszystkie meble są ze śmietnika, w kuchni jedzie fasolką po brytolsku, a grzyby na ścianach rosną jak w lasach naszej pięknej skostniałej ojczyzny.
W sumie, to trochę jego wina, że musiałem zabrać tę kosę do szkoły. Widzisz, jeden polski dzieciak został sponiewierany kilka miesięcy temu, przez gang Somalijczyków, pod samą bramą. Nic takiego, skroili mu komórę i drobne. Ale wszyscy polscy rodzice, starego
wliczając, zawiązali komitet, żeby na to napieprzać i nad tym biadolić, mówiąc w końcu, że to Somalijczycy stanowią problem. Więc ta Patriarchalna Partia Polaczków poszła na skargę do Dyra, który musiał jakoś zareagować, przykręcając śrubę Somalijczykom, którzy od razu, oczywiście, pocisnęli na nas. Klocki domina ruszyły jak lawina. Musiałem podkraść kosę Starego do samoobrony. W sumie, Somalijscy kolesie byli nawet pod wrażeniem, kiedy zobaczyli jak tym wywijam przed całą klasą. Mieliśmy małą napinkę, potem trochę się podroczyliśmy i było by tyle, ale nauczycielka wparowała nagle do klasy i koniec, kurwa, świata! Kobieta dosłownie wyciągnęła mnie do gabinetu Dyra i zadzwoniła po psiarnię. Powiedziała, że zrobi ze mnie przykład dla innych. Dyskoteka podjechała pod szkołę, robiąc nawet niezłe wrażenie, fundując mi podwózkę do domu. I cóż znaleźli, kiedy przetrzepali chatę? Poza ta całą graciarnią z piątej ręki i ostrymi pornosami pod tatuśkowym wyrem? Jego „klamkę”. Od razu podjechali na budowę, żeby się z nim spotkać. Próbował się tłumaczyć, że jest byłym gliną i że rzecz nie jest prawdziwa, nawet nie replika, tylko pieprzony gaz pieprzowy w formie pistoletu, że to legalne w Polsce, nawet jeśli tutaj nie za bardzo, ale oni go nie słuchali, tylko zgarnęli nas na komisariat i od razu po polskiego tłumacza, by przedstawił nam zarzuty. Dyro ze szkoły też tam był. Chciał, żeby mnie ukarać dla przykładu, ale zgadnij co – jeden niby kurator oświaty pokazał im, kto rządzi i dostałem przebaczenie z racji bycia emigranckim małolatem! Powiedzieli, że wywalanie mnie ze szkoły może tylko pogorszyć moją sytuację, że moje oceny są zajebiste, biorąc pod uwagę moje nastawienie i mój angielski, i że pozbywanie się Niżej Podpisanego tylko pogorszyło by problem ulicznej przestępczości. Koniec końców, dostałem dwa tygodnie zawieszenia w prawach ucznia. Dwa marne tygodnie wolnego, za przyniesienie broni do szkoły!
Staremu się mniej poszczęściło – został spisany, wyrok w zawiasach, zabrano mu gazową zabawkę i teraz musi się czołgać na komisariat w każdy czwartek, żeby pokazać, jakim jest słodkim, grzecznym Polaczkiem. Wcześniej, skubany, zawsze nawijał że brytolskie psy to najlepsze gliny na świecie. Teraz jedzie na nich non-stop, kompletnie mu odjebało, po tym jak nas wreszcie puścili tamtej nocy. Złamał mi nos, jeszcze na klatce schodowej. Więc wybiłem mu dwa zęby. To nim wstrząsnęło. Zwłaszcza, kiedy się dowiedział, ile go będzie kosztować wstawienie nowych u tutejszego dentysty. Teraz czeka, by autokary do kraju trochę po świętach staniały, bo tylko tam stać go na nowy uśmiech. W międzyczasie wybite jedynki grzechoczą w blaszanym pudełeczku po dropsach, a on zbolały, bo wygląda jak szczerbaty cwel. Dał mi szlaban na wychodzenie, dzwonienie do kogokolwiek, nawet na oglądanie TV. Mamuśka mówi, że przez święta może będę mógł pograć troszkę w GTA, jeśli pomogę z myciem okien, sprzątaniem kuchni, całym tym bajzlem. Ale ona jeszcze nie zjarzyła, że ja już nie mam apetytu na zabawy. I totalnie dość bycia synem brudnego psa. Nigdy się nie prosiłem, żeby tu przyjeżdżać, zamienić ciebie i załogę na ten jebany Londyn, ale wiesz jak ciężko było łazić po ulicy albo w szkole, gdzie każdy darł łacha na temat Starego i jego procesu. Kiedy tu wylądowałem, cały zły wpływ z waszej strony, zostawiając daleko za sobą, myślałem, że mogę spróbować się naprostować, pójść na uniwerek, udowodnić staremu pierdzielowi, że jestem lepszy od niego. Ale świat nie taki prosty. Żadne oceny w szkole, żadne dziewczyny które do domu przyprowadziłem, nic nie zrobiło wrażenia na starym wale. Nadszedł czas, żeby syn psa został piratem.
Widzisz, już za trzy tygodnie będę mężczyzną, a to w Anglii oznacza wszystko. Masz szesnaście lat, jeśli twoi starzy mówią, że jesteś wolny, jesteś wolny. Możesz uczyć się, jeździć autem, ożenić się, pracować, robić wszystko to, co duzi chłopcy. Ale nie możesz kupić alko ani fajek, dopóki nie masz 18, więc, przyszło mi do głowy, jeśli nie mogę kupić tutaj, może ściągnąć po znajomościach? Wiem, że Mietek wciąż robi kasę na lewym spirytusie z Kaliningradu i przemycanych Marlboro i pojebane myśli przychodzą do głowy, kiedy jesteś sam na sam przez nieskończone godziny, zamknięty w tym pierdolonym bedroomie. Nawet nie ma niczego za oknem, żeby się na to pogapić, czaisz to? Tylko szary mur z cegły i zasłony z deszczu. Ale właśnie pożułem sobie troszkę khat, takiego liściastego gówna, które Abdi przynosi, kiedy do mnie wpada. Abdi to jeden z somalijskich kolesi, z gangu który dał nam wpierdol, który teraz przychodzi, niby że przynosi mi zeszyty, ale tak naprawdę troszczy się o mnie, w gangsterskim stylu – mimo, że jestem udupiony, jakbym był za kratami, to jednak mam, co trzeba. Na przykład ten cały khat. To trochę jak hasz i trochę jak grzybki. Ciężko opisać. Smakuje jak błoto, kiedy żujesz, ale efekt ciekawy. Wytłumia wszystko na chwilę, a potem cię nakręca. Rośnie napięcie, jesteś gotowy na wojnę. Somalijscy żołnierze wpieprzają to przed każdą bitwą.
Powiem ci, ten areszt domowy doprowadza mnie do szału. Czego oni po mnie oczekują? Że posiedzę tu jak grzeczna suka przez dwa tygodnie i na koniec zmienię się w świętoszka? Tylko Abdi powstrzymuje mnie przed zabiciem starego i ucieczką do was. Poważnie. Gdybym miał klamkę, to załatwiłbym zjebanego przekręta już teraz – siedzi, dupek, na sofie, obserwując mnie jak stukam w klawisze, jednym okiem gapiąc się na swoją Sekondę, drugim w telewizor. Dead old man, z mojego punktu widzenia.
Od kiedy Abdi został moim szkolnym kumplem, uczę się. Słuchając somalijskich opowieści. Słyszałeś o tych wszystkich pirackich akcjach? Jak porywają tysiąctonowe statki na tych małych łódeczkach? Biorą milionowe okupy? Cholera, jak tu przyjechałem i zobaczyłem te ciemne bambusy w szkolnych uniformach, myślałem, że to cykory. Gotowe, by zbierać z nich żniwa. Dopiero po kilku bójkach zdałem sobie sprawę, że ci twardzi to głazy, a od tych mniej twardych też można nieźle się odbić. Coraz trudniej było wracać do domu kolejny raz w potarganym mundurku, stawić czoła staremu i jego wkurwieniu. Nie mogę dłużej znosić tego rodzicielskiego gówna. Ani szkolnego stroju. Czy możesz ogarnąć, jak to jest musieć codziennie dymać do szkoły w cholernym garniturku, jak na pogrzeb? Już gadaliśmy z Abdim o życiu po moich szesnastych. On ma trochę hardkorowych kontaktów. Duży, uśmiechnięty dzieciak, ale ma w sobie coś złego. Od razu czuć. Wiesz, nasza załoga, zawsze myśleliśmy, że się nadajemy na gangsterstwo. W Gidzbarku kilka czapeczek bejsbolowych NY i jakieś graffiti na blokach mogło uchodzić za East Coast stylin’, ale tutaj wyglądam na bladego frajera. Wszystkie te rymy, które z siebie wypluwaliśmy, wszystkie te przejażdżki twoją beemwicą, wszystkie te laski tak baaaardzo pod wrażeniem naszego hip hopowego stajlu – przy tych czarnych bestiach my są białe buraki. Eminem dał rady dziesięć lat temu i co? Zero, biały mój bracie. Abdi ma swoją załogę i mimo, że nie robią muzy, tak jak my, też słuchają i to słuchają uważnie – nówki Audiki, świecące ciuchy, poważna kasa. A wiesz czemu? Bo dorastali, bawiąc się prawdziwymi kałasznikowami, nie replikami z jarmarku.
Widzisz, kiedy Abdi przyszedł pierwszy raz, mówiąc Staremu, że przyniósł mi zeszyty, Stary zobaczył tego czarnego bambusa patrzącego na niego z góry, na progu jego własnego mieszkania i mało nie zemdlał. Co za tępy były pies. I jaki cwany kolo z tego Abdiego? Wystarczająco, żeby mnie przepytać, co stary robił w Polsce? Skąd wziął replikę? I co, jeśli byśmy zdobyli ich więcej? Na ulicach Londynu mogły być warte KUPĘ hajsu. W Anglii gliny nie noszą broni, więc jak cię złapią z prawdziwą klamką, to panikują i automatycznie zapuszkują na pięć lat. A za każdy pocisk dodatkowy rok. Dwanaście miesięcy za jebaną pestkę!!! Abdi powiedział, że nawet za replikę możesz dostać odsiadkę, bo można zawsze przerobić na ostrą amunicję. Ale na nic nie przerobisz rozpylacza gazu pieprzowego w kształcie pistoletu. Więc, jeśli uda nam się zdobyć jeszcze kilka naszych replik z importu, chłopaki Abdiego będą mogli się bujać i obrabiać miejsca, sklepy, stacje benzynowe i nawet jeśli zostaną złapani, kary będą mniejsze, bo to tylko gaz. Ogarniasz? Ziomale-Somale nie mają problemu ze zdobyciem prawdziwych klamek. Jest tu wystarczająco dużo dostawców tego z Afryki i Afganistanu, ale nikt jeszcze nie zaczął importować atrap. JESZCZE nie, kumasz?
Wy macie towar po drugiej stronie Europy, my mamy hojnych klientów tutaj. Tylko jak przerzucić dostawy do nas, żeby nie było przypału? Wspomnisz starego i jego randkę z dentystą, dzięki Niżej Podpisanemu? Cóż, to nasunęło mi POMYSŁ. Autokary przez Europę. One przywiozły nas tutaj i one pozwolą mi stąd spierdolić. Czaisz to – nasz towar podróżuje sam, za friko. Jak? Ty, udając, że jesteś pasażerem, udajesz się na dworzec. W momencie, kiedy jakiś autokar do Londynu podjeżdża, tłum go obkleja i ty też tam się wbijasz. Siedzenia nigdy nie są numerowane, więc każdy się pcha, żeby być pierwszym. W całym tym rozgardiaszu podrzucasz walizkę do luku bagażowego, że niby jesteś z kimś. Każdy jest tak zajęty przepychaniem się, próbując zająć miejsce przy oknie i tak daleko od kibla, jak to tylko możliwe, że nikt nawet nie sprawdza, jakie bagaże gdzie idą. Senne trzydzieści godzin później, odstawiam twój numer po tej stronie – pojawiam się na Victoria Station, udając, że przyjechałem odebrać babcię, łapię walizę, zmywam się w diabły. Z prawie każdego dużego miasta przyjeżdża codziennie autokar. Nawet jeśli jakaś przesyłka zostanie przechwycona, my jesteśmy setki mil stamtąd, poza podejrzeniem. I nawet jeśli stracimy jakąś przesyłkę w ten sposób, to co z tego? Mogą sobie zamknąć cały autokar Polaczków, torturować ich nawet, my będziemy spać spokojnie, śniąc o wielkiej forsie, ogarniasz to?! Jedyna rzecz, na jaką musimy uważać, to żeby nie działo się to za często. Bo inaczej, zaczną naprawdę trzepać te bagażniki. A ja wolę mieć somalijskich piratów po naszej stronie płota.
Tak czy owak, kiedy Abdi przyszedł ostatnio, sprzedałem mu ten plan. Nie wierzył, że to może być tak proste, więc wysłałem go na Victoria, żeby sam sobie popatrzył. Wrócił dzisiaj, cały w uśmiechach happy. Co najmniej trzy polskie autokary podjechały w ciągu jednej godziny. Chmara rodaczków wysiada, bagaże wszędzie, kierowcy tylko myślą o tym, żeby wypieprzać po długiej podróży do hotelu, albo z powrotem do domu, na Święta. Zamęt. Idealny, rozpiździelski zamęt. I nasze marzenie, co do fabryki kasy. Abdi potrzebuje nas, żebyśmy ogarniali dostawy. My potrzebujemy jego, żeby ogarnął sprzedaż. Jeśli zrobimy to jak trzeba, ziom i utrzymamy się w biznesie przez dwanaście miesięcy, to zarobimy wystarczająco, żeby w przyszłym roku otworzyć w Gizbarku jebaną stajnię bejc. Pokażemy im. Chcę wrócić do miasta w wielkim stylu. Chcę, żeby każdy wiedział, że nie jestem jak stary. Żeby każdy widział i przychodził kupować ode mnie. I to nie tylko auta. Potrzebujemy fasady. Zawsze będziemy potrzebować fasady. Ale prawdziwa kasa jest do zgarnięcia tutaj, nie tam. Czarni bracia lubią nasze szczuplutkie dupencje, Polki i Ruskie i wszystkie te dziewczynki ze Wschodu, i jeśli nie podziałamy na tym froncie, równie dobrze możemy sobie już teraz strzelić w łeb za bycie zbyt głupim, żeby dostrzec złoto tam, gdzie wybrukowane są nim całe lewostronne ulice.
Widzisz, już teraz chłopaki od Abdiego zaufali nam na tyle, że wyłożyli kilka kawałków. Sterling. Prześlę ci kasę, no wiesz, transferem. Western Kowboj Union. Ty weźmiesz zestaw replik gazowych z bazaru, trzy kilo amfy od Waldka i jeszcze kilka wagonów fajek i wrzucisz ładunek w ładnej, dokładnie zaznaczonej walizce do bagażnika jakiegoś rejsowego autokaru do Londynu. Pamiętaj, żeby przeesemesować mi szczegóły. Jak wygląda torba, numery rejestracyjne, rozkład jazdy. Trzydzieści godzin później Abdi posmakuje po raz pierwszy handlu ze Wschodem, my dostaniemy swoją dolę, ustalimy następną dostawę. Ogarniasz całość? W następnej kolejności pogadaj z Bejerowiczem, powiedz mu, żeby przygotował poważniejszy sprzęt. Tylko nie mów mu, po co! Będą nas chcieli wyautować z interesu. Kilka razy zrobimy to z Abdim, później się usamodzielnimy, jak zdobędziemy wystarczający kapitał. Albo się od nich odetniemy, albo przegadamy to z nimi. Ci piraccy chłopcy wyglądają dobrze na początek, ale chcę być swoim własnym szefem, a nie sztywny wglebie, nie dalej jak w Wielkanoc. Słyszysz mnie? Oni mają spluwy. My mamy repliki. Think about it, men. Dlatego właśnie ta pierwsza torba musi zawierać mały, świński dodatek. Kumasz ten rewolwer, który stary Mietek chowa w swoim mieszkaniu? Wykradnij go jakoś i zapakuj do pierwszej przesyłki. Małe co nieco dla mnie only. Potrzebujemy prawdziwych środków bezpieczeństwa – Stary pies dał się zawinąć za zabawki, ni chuj nie popełnię tych samych błędów.
Widzę go teraz, pokazuje na swój pizdowaty zegarek, z tym swoim dziurawym uśmiechem w gębie. Mój czas na necie się kończy, ale jego czas też jest już policzony. Patrz na zasrańca. Gapi się w telewizor, dzień po cichym dniu, udając, że rozumie choć słowo z tego, co w nim leci. Gruby zjeb, nawet własna kobieta nie dopuszcza go do akcji. Brytolskie gliny wchodzą tutaj jak na swoje i zabierają mu zabawkę. Śmiejąc mu się w jego debilną polską twarz. Widzisz, oni wszyscy niby szanują nas nowych tutaj, ale to gówno prawda. Widzę, w jaki sposób psy, nauczyciele, dzieciaki gapią się na nas z królewskiej góry. Ciągnąc łacha. Gadając, że zabieramy im robotę, sraty-taty, jakby ten kraj do nich należał. Nawet Somalijczycy myślą, że to już ich miejsce, mimo, że Angole ich najechali przed laty i zjebali na całego. Nas nikt nigdy nie zjebał na całego. Nie nas. Przetrwaliśmy, i Niemców, i Ruskich, przetrwamy Brytoli, i Afrykanów też. Uważają nas za szumowinę, pokażmy im szumowiny. Najpierw załatwię starego. Somalia to Islam, oni nie ruszają takich śmierdzących świń jak on. Więc odpalę tatuśka, jak Kayser kurwa Soyze, pokażę Abdim tego świata, że nie żartujemy, potem olewam szkołę i zabieram się za przemyt na dobre. Trochę zbójnictwa. Trochę ochrony. Załatwimy też panienki do pracy. Każdy czegoś potrzebuje. Podaż, popyt. Potem wykasujemy ich wszystkich. Piratów, psy, wszystkich. Mają nas za barbarzyńców z Dzikiego Wschodu, pokażmy im barbarzyństwo. Wysadźmy tę pieprzoną szkołę. Nikt nie będzie mnie, kurwa, traktował jak gnoja. Myślą, że to miejsce zawsze będzie ich. Sprzedamy im gówno, które walną we własne żyły, później armaty, z których sami się powystrzelają, a my staniemy z boku i będziemy kosić zielone żniwo.
To tyle. Stary wyje że mój czas się skończył. Ale ja słyszę, jak sprężynka w jego „zegarku” powoli wygasza. Nie będzie trudno wyciągnąć starego dusigrosza do knajpy. Obiecam że postawie mu browar na moje szesnaste. Nie odmówi. A potem, wracamy spacerkiem do domu. Po raz pierwszy mano-a-mano. A tu mija nas kilku Somalijskich braci, nie podoba im się jego kulawa twarz, kilka słów pada, on sobie myśli, że Pudzian Polaczek im pokaże, a tu kosa i koniec. Albo jeszcze lepiej, na skróty, ścieżka przy kanale. Ja się niby potykam, niby go szturcham, i chlup! Bez świadków, bez błędów. Skurwysyn zawsze bał się wody. A powinien bać się tego co mu we własnym domu wylęgło. Mały myk i pierworodny macha mu na pożegnanie.
A teraz, wysyłam tego mejla, Rom, ty baw się dobrze pod choinką, bo to ostatnie dni dziecinady – od nowego roku, niech nasze pirackie święto się na całość rozkręci i rozpierdoli ich wszystkich na amen.
Elvis za trzecim morzem
Proszę do mnie mówić Zosia. Tak mnie tu wszyscy nazywają. Jak ktoś mnie nie lubi, albo w domu myślą ze znów gadam głupoty, mówią do mnie Zocha. Więc jeśli też tu panią doktor zdenerwuję, proszę do mnie mówić Zocha, zrozumiem od razu. Przepraszam, jeśli mówię za szybko. Tak, wiem, że często tak robię. Przepraszam. My Polacy lubimy dużo mówić. Nigdy nie byłam tego świadoma, dopóki tu nie przyjechaliśmy. Ale po wypadku, i po tym wszystkim, muszę się wygadać. Po prostu muszę.
Przepraszam. Zaraz się uspokoję.
Dziękuję, że zgodziła się mnie pani przyjąć. Mój GP powiedział, że będzie mi pani potrafiła pomóc. I też, że mnie pani przyjęła tak szybko, w ostatni dzień przed Świętami. Lekarz mówił, że pani ma mnóstwo pacjentów, ale widzi pani, ja naprawdę muszę się wygadać.
Tak. Wstydzę się… pokazać. Zakrywam to zwykle długimi rękawami, luźnymi, żeby nie podrażniać ran, ale czasem nie mogę się powstrzymać. A teraz już nie jest mi łatwo to ukryć w pracy, bo robi się tego więcej i więcej, każdego dnia więcej i więcej.
Tak. Trzydzieści sześć lat, w tym roku.
Od prawie ośmiu lat… Boże, jak ten czas leci. A pani doktor, od dawna w Anglii?
Nie, raczej rzadko choruje. Nie tak jak teraz. To znaczy, w ten sposób. Nie, żeby mi odbijało. Ale ma pani historię choroby? Aha. Więc dwa lata na antydepresantach. I tabletki nasenne. To tyle jak na razie.
Tak, mam jednego, sześcioletniego chłopca. Karol. Urodzony tutaj, ale ja jestem z okolic Łeby, na Pomorskim. A pani?
Dobrze. Newhaven, gdzie mieszkam teraz, nawet trochę mi Łebę przypomina. Wynajmujemy domek, na klifach w pobliżu Seven Sisters, wie pani gdzie to jest? Tak wybrałam, żeby przenieść się znad polskiego morza nad angielskie. To dla mnie znaczy… To już jest we mnie, rozumie pan?
Mój ojciec był rzeźnikiem. Urodziłam się za komuny, na wsi, pamiętam jeszcze te czasy. Kartki na żywność, kryzys, wszystko szło do Ruskich. Tylko mąka i ocet, dlatego pewnie nie lubię tutejszej kuchni. Ryby z frytkami i te jajka konserwowe na twardo co do nich podają do tego. Ale u nas zawsze było ok, ojciec, z rzeźniczej rodziny, zawsze miał dostęp do mięsa. Miał swoje dojścia. Wiedział, z kim trzymać. Trochę jak przestępca.
Nie, żyliśmy w pełnym w poczuciu bezpieczeństwa. Nikt się nas nie czepiał. Miałam dżinsy, lalkę Cindy, wie pani jak to było. Adidasy z rzepami. Sweter z prawdziwej wełny. Wszystko z zagranicy, kupione na czarnym rynku. Albo z promów szwedzkich. Mój ojciec miał dolary. Układy. Ale nie było mi z tym dobrze. Inne dziewczynki, w szkole, zawsze pieklenie zazdrosne. Zaczęłam się wtedy uczyć czegoś więcej o ludziach. A książki, czytanie, było zawsze dla mnie ucieczką od tego.
Tak, zawsze ciągnęło mnie do czytania. Poza tym lubię przyrodę. Zawsze spędzałam dużo czasu sama z sobą. To znaczy, do niedawna. Tam, gdzie się wychowałam, było blisko do plaży. Nie ma tam klifów, takich jak tu, ale są piaski. Wiele kilometrów kwadratowych piasków, wie pani, wydmy. Nikt o nich tutaj nie słyszał. Ciężko uwierzyć, biała pustynia nad morzem w Europie, zawsze muszę przynosić ludziom zdjęcia, bo myślą ze kłamię, ale żaden Anglik ci tego nie powie w twarz. Tylko za plecami plotkują…
Tak, jest tutaj ok. Ale tam wszędzie było tyle drzew. Dąb. Brzoza. Olcha. Tu jest tak goło. Wszystkie lasy wycieli, żeby statki budować, w fabrykach palić. No i zwierzęta. Anglicy lubią obserwować ptaki. Więc opowiadam im o naszych. Czarny łabędź i bocian czarny. Łabędź niemy i łabędź trąbiący. Cyraneczka. Kaczka krzyżówka. Trzmielojad. Jastrząb gołębiarz. Specjalnie tłumaczyłam te nazwy dla przyjaciół w koledżu językowym. Lubię też łacinę. Anas penelope. Anas crecca. Mergus serrator. To brzmi lepiej. Jakby to nie człowiek nadawał nazwy, tylko Bóg.
No, tak, wychowałam się na wydmach. Ale potem przenieśliśmy się do miasta. Kiedy mój ojciec zarobił więcej kasy. Łeba. Brzydko i nieciekawie. Pracowałam w sklepie ojca, ważyłam ludziom mięso. Odłożyliśmy trochę dolarów. Wtedy spotkałam mojego przyszłego męża, Antka. Jeździł dostawczakiem. Dobry z niego człowiek, kochany, ale nie pobraliśmy się od razu.
W sumie nie wiem, czemu. Wszystkie moje koleżanki z Łeby kończyły szkołę, szły za mąż i rodziły dzieci. Ale… ja nie. Nie chciałam w ten sposób. Jeszcze nie wtedy. Antek szczęśliwy nie był, ale przystał na to. Tak myślę. On jest trochę jak dzieciak, jak się nad tym zastanowić. Siedziałby tylko w domu, grał na komputerze, albo z kolegami do pubu. Ale dobre w nim serce. Zawsze w Niedzielę przynosi mi kwiaty. Albo przynosił…
No tak, chodziliśmy ze sobą może z dziesięć lat, aż się połapałam że mam już dwadzieścia siedem. Czas leci jak szalony i nagle dziesiąta rocznica naszego związku. Wtedy chyba zaczął mi się ten ból. A może wcześniej. Życie przestało cieszyć. Codziennie szósta rano pobudka, wyjąć mięso z zamrażarki, przyjąć dostawę, otworzyć sklep, rozebrać mięso, oddzielić od kości, wybrać wnętrzności. Codziennie ten sam fartuch. Te same myśli. Wszystkie moje przyjaciółki porobiły sobie dzieci i oglądały telewizję i może czasem troszkę szalałyśmy, kiedy nikt nie widział. Upijałyśmy się. Paliłyśmy skręty. No więc mówię do Antka, że też musimy się postarać o dziecko, ale nie tam. Nie w Polsce. Dla dobra przyszłości. Antek nie był przeciwny. Zawsze chciał pojechać do Anglii. Podobają mu się tutejsze ciuchy. No i cała reszta, wie pani. Arsenal. Sting. Jaś Fasola.
Tak. Znalazłam pracę w kafejce na Seaford. Dla mnie język nie był problemem. Zawsze się dużo uczyłam, starałam. Z Antkiem było inaczej. Pozostawał bez pracy przez długi czas. Nie radził sobie z jazdą tutaj, po lewej stronie. Ale nie potrafił robić nic innego. Nie mówił po angielsku. No więc miał z tym problem. Który zapijał. Jest tutaj wielu facetów, którzy robią to samo. Nie tylko z Polski. Irlandczykow. Jamajczykow. W Seafort. Newhaven. Lewes. Spotykają się, piją, potem się tłuką. A mój Antek jest nieduży. Wiele razy musiałam wyciągać go z knajpy albo z bójki. Ciągnąc go ze sobą do domu, jak drugie dziecko.
Tak, to ja zarabiałam pieniądze. I w końcu postaraliśmy się o dziecko. Myślałam, że przy dziecku on dorośnie, zrobi się odpowiedzialniejszy. Ale to tak nie działa… Nie pozwolił mi zostać w domu, musiałam wrócić do pracy. On kocha naszego syna, naprawdę go kocha, ale sam się nie zmienił. Czuję się rozdarta. Bo teraz może i mamy już dobrobyt w Polsce, nowe samochody, sklepy pełne towaru no i wolność, ale wciąż też mamy Niemców z jednej strony i Ruskich z drugiej. Ja już nikomu nie ufam. A sobie to najmniej. Wiec powrót… Powrót dokąd? Donikąd? Nikt nie uczy się naszego języka. Nikt do nas nie przyjeżdża. Tylko Angielscy imprezowicze. Albo Niemcy co odwiedzają zabytki co ich kiedyś były. Świat myśli, że jesteśmy jakąś Syberią, gdzie białe niedźwiedzie chodzą po ulicach, albo panuje komunizm, betonowe fabryki, osiedla wszędzie i cała reszta. Nikt nie wie że Szopen, Kopernik i Konrad byli Polakami. Bladego pojęcia nie maja. My w szkole uczyliśmy się o reszcie świata, nawet za komunizmu, nauczyciele otwierali nam oczy. A teraz w szkole Karola, jest kompletnie inaczej. Nie uczą się języków, nie studiują map, żadnych nowych słów w głowie. Żadnych nazw ptaków, drzew, ważnych dat. Próbuję uczyć go w domu, ale jedyne, na czym mu zależy to pograć na konsoli, zanim jego ojciec z kolegami wróci z pubu i będą do rana w Fifa grali.
Nie za bardzo. Samotność szczypie. Zaprzyjaźniłam się z kilkoma osobami w koledżu, gdzie uczę się angielskiego. Nasz tutor jest miły. I niektórzy studenci. Z Kolumbii. Sri Lanki. Z Litwy. Niezbyt wielu Polaków. Podoba mi się ta mieszanina. Bo nie czuję się tutaj do końca jak u siebie w domu. W tym miasteczku. Tutaj w Anglii wysyłają starych ludzi na emeryturę nad morze, każą im żyć w bungalowach, żeby mogli obserwować morze, jak zbliża się do nich, żeby ich zabrać na końcu. A ich morze jest szare. Niebo nieruchome. Nie ma wiatru znad Syberii albo Arktyki. Nie ma piasku, tak jak u nas. Na plaży tylko kamienie. Nie ma lasu. Nie ma dzikich zwierząt. Tylko bungalowy ze starymi ludźmi i beton u podnóża klifów, żeby im te wszystkie chatki nie runęły w fale.
Karol urodził się niecałe dwa lata po naszym tutaj przyjeździe. Nazwaliśmy go tak na cześć tutejszego księcia, myślałam że to dobre imię. Ale czasami dzieci się śmieją, no bo Carol, wie pan, to tutaj imię dla dziewczyny. A chłopak jest podobny do Antka. Nieduży. Cichy. Myślę, że jest szczęśliwy. Albo przynajmniej był, do czasu wypadku.
To było w zeszłym roku. Ja byłam w pracy. A Antek poszedł na spacer z Karolem. Tam, gdzie przypływają promy. Wie pan, te wielkie jednostki, z długą rufą, zostawiające za sobą ślad aż po horyzont. Obserwował je pan kiedyś? Są takie piękne. Karol bardzo je lubi. I codziennie ścigali się z nimi, od klifu do portu. Ojciec i syn. I nic złego się nie działo. Aż tu pewnego dnia jestem w pracy i dzwoni telefon. A Elvis odbiera.
Tak naprawdę nie nazywa się Elvis, ale tak sam na siebie mówi, żeby brzmiało, jakby był Europejczykiem. Jest ze Sri Lanki. Pracował ze mną tam, w kawiarni Bluebell. No, ale trochę wygląda jak młody Elvis. Oni wszyscy sobie dają takie imiona z filmów, gdy uda im się z Azji tutaj uciec. Ciemne, czarne włosy. Ciemna skóra. Piękny uśmiech. Jak Elvis na tym filmie z Hawajów, zawsze śpiewający. Łagodne piosenki ze Sri Lanki. W kuchni zawsze było miło gdy był na zmianie. Załatwiłam mu tą pracę, gdy poznaliśmy się w koledżu… No więc jednego dnia ten telefon zadzwonił i on go odebrał i być może nie zrozumiał wszystkiego, bo wyszedł z kuchni i był taki dziwny. I powiedział mi, że mój syn miał wypadek. Wpadł do wody. Nie pamiętam dokładnie, jakich słów użył, ale z jego twarzy wywnioskowałam, że nie jest dobrze. Może spanikowałam. Może to było coś, co powiedział. Ale pomyślałam, że wpadłam do piekła. Że znalazłam się w piekle, bo jestem zakochana a to zabija. Nie mam pojęcia dlaczego.
Widzi pani, Elvis jest także częścią… tej historii. Był już wtedy. Polubiliśmy się. Bo jest wyjątkowy. Dużo się uśmiecha. Jest taki cichy. Przyjemny. Jego skóra. Może po raz pierwszy w życiu pragnę…
czegokolwiek. Cokolwiek czuję. A to bardzo niedobrze. On ma rodzinę na Sri Lance. Kobietę. Dziecko. Przyjechał do Anglii zarobić pieniądze. A także, żeby uciec, tak jak ja. I jak ja, nie jest szczęśliwy. Opowiada mi o swoim domu. Widziałam jego skórę każdego dnia. Taka dziwna. Taka czysta i miękka, w dodatku on jest dużo ode mnie młodszy. Antek zwykle chodzi wkurzony. A Karol przeważnie smutny. Ale Elvis, on się zawsze uśmiecha. I ja codziennie uśmiecham się razem z nim. Nie rozmawiamy dużo. Raczej milczymy. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego. Kiedy pracujemy w kuchni. Kiedy palimy na zewnątrz. Czasem po pracy spacerujemy razem. Wzdłuż plaży. Czasem idziemy do innej kawiarni, albo do pubu. Wiatr, który wywiewa wszystkie kuchenne zapachy z naszych ubrań. Czujesz lato i jesień w powietrzu. Mewy śpiewają. I możemy rozmawiać nawet nie używając angielskiego. Jak małe dzieci, gadać o wszystkim. Albo może właśnie o istotnych rzeczach. Mówię mu, że jestem już stara a on się tylko uśmiecha do mnie i już jest mi lżej. Mówię mu, że jestem martwa w środku i on patrzy na mnie. I ja czuję… No ale, ten wypadek, nagle jadę do szpitala i myślę o tym wszystkim. I czuję się tak bardzo, bardzo źle. Tak paskudnie. Bo ja tutaj z Elvisem, i jesteśmy sami i ja… On bierze moją rękę. W taksówce. Trzyma mnie za rękę i ja się cała trzęsę. Jakbym miała eksplodować. On trzyma moją rękę a potem ją całuje. I kiedy ją całuje, ja już wiem. Patrzę na niego i on jest taki smutny i taki… No wie pan, zapatrzony we mnie. Jego oczy takie czarne. Nie, nie czarne. Nie brązowe. Jakiś w nich inny kolor. Kolor ciepła.
Gdy dojechaliśmy do szpitala, okazało się Karol wpadł do wody, tam gdzie cumują statki. A Antek wskoczył i go uratował. Ale mówili mi ze dość długo zajęło zanim ich wyciągnięto z wody. Widzi pan, Antek dobrze pływa, ale jednocześnie dużo pije. W szpitalu doktor mówi mi że nic im nie jest, poza szokiem, że mogą iść do domu i ja jestem szczęśliwa, a jednocześnie nieszczęśliwa. Przez Antka, który pije opiekując się małym. I przez Elvisa, który sam zostaje.
No i po tym wszystkim zaczęłam… Takim małym nożykiem. Malutkim takim. Antek wciąż w szoku, pije więcej. Nic, tylko pije. A Karol nie chce chodzić do szkoły. Muszę go zmuszać. I nagle pewnego dnia dobre wieści, bo do Bluebell gdzie wciąż pracuję przychodzi jeden taki emerytowany prawnik i chce mi pomóc. Tłumaczy wszystko. W porcie nie ma kół ratunkowych. Nikt o to nie zadbał. I z tego powodu, gdyby Antek nie był dobrym pływakiem, obaj mogli utonąć. Więc Stephen, ten prawnik, pomógł mi dostać odszkodowanie. Cóż, po tym wszystkim rozmieścili ostrzeżenia i koła ratunkowe wokół doków, więc zrobiono to dla dobra ogółu, a po kilku miesiącach dostaliśmy pieniądze. Dużą sumę. Dość, żebym przez rok nie musiała pracować, może przez dwa. Ale nie zwolniłam się z Bluebell. Nic nikomu nie powiedziałam, ale ludzie i tak się dowiedzieli. Zaczęli obgadywać. Za plecami. Czemu tak robię. Wciąż pracuję. I jeszcze dostaję zasiłek, na dom, na Karola. Chyba wtedy po raz pierwszy zdarzyło mi się słyszeć złe rzeczy o Polakach. Że kradniemy. Oszukujemy przy zasiłkach. Ale musiałam tam zostać. Żeby być z Elvisem. W ogóle na siebie nawet nie patrzymy, nie jest to możliwe, żeby czuć jego spojrzenie, ale jest bliskość. Przez cały czas. Tak blisko. Nic nie mówić, tylko dotykać się, muskać przy pracy…
Antek chce wracać do Polski. Kupić auto. Mówię do niego – jedź. Dam ci pieniądze. Ale on nie chce wracać sam. A ja chcę zostać sama. Sama, z Elvisem. Nie wiem, może Antek co czuje. Podejrzewa. Tylko pieniądze by brał, na picie. Więc mu daje. Dla niego, dla kumpli. Wszystko mi jedno. On mówi, że się zapije na śmierć, ja nic już nawet nie mówię. Nie potrafi zrozumieć, że kiedy byłam mała to tysiąc razy widziałam śmierć różnych krów, świń i kurczaków. Więc umieranie mnie nie rusza. Ani trochę. Ale jak chodzi o życie, to moje… staje się nie do zniesienia. Dlatego właśnie to robię. Zaczynałam od małych takich, rok temu. Po wypadku. Zaczęło się od jednego, dwóch razów w tygodniu. Nie, żeby każdego dnia. Na nodze. Na ramieniu. W domu nie wchodzę do kuchni. Boję się, że wezmę nóż i zrobię coś naprawdę złego. Sobie, a może Antkowi.
Tak, teraz jest gorzej. Ciacham się prawie codziennie. Myśląc o Elvisie. Odszedł z pracy na kuchni w Bluebell. Poleciał, widzi pan, na Sri Lankę. Dałam mu te pieniądze z odszkodowania. On sam nigdy nie poprosił. To mój pomysł. Ja mu zaproponowałam. On nie był w domu od czterech lat. Nie widział żony ani dziecka. Chciał się pożegnać, tak bardzo chciał się z nimi pożegnać. Powiedział ze wróci…
Boże, to nie skończy się dobrze. Wyleciał trzy miesiące temu. I od tego czasu on pisze do mnie emaile codziennie. Mówi, że tęskni. Za mną. Za Anglią. I znowu za mną. Zanim nie wróci, chce, żebym go tam odwiedziła. Opowiada mi o swoim kraju, ciągnie mnie. Morze, ciepła woda, drzewa palmowe i wszędzie dżungla. On mnie zna. Wie, co kocham. Opowiada mi o górach i o świątyniach buddyjskich i o słoniach. Wie, że nie będę potrafiła oprzeć się temu. Antek nic nie wie. Tylko pije na okrągło. Dużo, coraz więcej. A ja daję mu pieniądze. I Karol. Z nim też są problemy. Chce, żeby mu kupować więcej i więcej. Chłopaki w szkole chyba go gnębią. Jest taki mały. I zagubiony. Cóż ja mogę zrobić? Dać mu nóż, bo jest mniejszy od innych, po ojcu? Po matce?
Chcę, żeby Antek wrócił do kraju. Chcę odpocząć. Mam tu koleżankę. Ona się zajmie Karolem. Odkąd tu przyjechałam, nigdy nie miałam czasu na spacery, na nic. Ciągle muszę zabawiać Karola, pilnować Antka. Nie mogę wchodzić do kuchni. Zamawiamy coś przez telefon, pijemy colę. Nie mogę gotować. Marzę o tym, żeby obciąć sobie palce, odciąć całą dłoń. Boję się, że w końcu zabiję męża. A Karol, to się nie może stać na jego oczach. Nie może w tym uczestniczyć. Siedzę w nocy i wpatruję się w zdjęcia ze Sri Lanki na komputerze. Elvis, on opowiedział mi o tym miejscu. Przysłał mi zdjęcia, na którym jesteśmy razem, moją podobiznę ściągnął z Facebooka, obrobił w fotoszopie. Czy pan to sobie może wyobrazić? Stoję na białym piasku. Stoję pośród drzew. Stoję w wodzie. Mówi że muszę, muszę go odwiedzić. Niebo jest takie ogromne. Jakby tutejsze i to z mojego kraju, połączone razem. Góry tonące w chmurach, zwierzęta i motyle, i ich język, tak przyjemnie brzmiący. A tutaj, nie mogę nawet wyjść z domu. Nawet, kiedy obydwaj śpią. Jest tutaj morze, są klify. A w nocy, to taki krótki spacer, do samego końca.
Nie chcę wracać. Chcę iść przed siebie. Chcę zobaczyć ocean. Nie jakiś tam Bałtyk. Nie Kanał La Manche. Chcę zobaczyć Pacyfik. Podoba mi się już nazwa. Pacyfik to spokój, czyż nie? Jestem tutaj już osiem lat i nie pamiętam, ile razy poszłam pływać. W morzu. Tutaj mamy tylko wapień. Wapień to martwe kości, sprzed tysięcy lat. Nie ma lasu, nie ma jagód, nie ma grzybów do zbierania. Tylko starzy ludzie pijący ta ich szarą herbatę z letnim mlekiem.
Nie ma mnie tutaj. To nie ja. I jego też tu nie ma. Jest po drugiej stronie. Jak mogę być tak głupia? On jest tylko przystojnym chłopaczkiem. Cholerny Elvis. Z Bluebell cafe. Tak bardzo, bardzo głupia. I to bez niego.
Że co proszę? Nie mam pojęcia. Myślę, że Święta będą okropne. Będę musiała gotować. Bardzo się tego boję.
Tak. Zawsze lubiłam. Ubierzemy choinkę. Może dla odmiany zamówimy pizzę? I przez całe Święta nie sprawdzę poczty. Nie mogę się tak rozpruwać.
Czy wierzy pani w Boga? Wiem, że Anglicy też mają różne historie, o Królu Arturze, o Robin Hoodzie i o potworze z Loch Ness. W Polsce mamy swoje bajki, o cudzie w stajence, o zwierzętach, które mówią w Wigilię. Ja też się tak czuję. Jak zwierze w klatce. Które czeka. Żeby jutro coś powiedzieć, żeby mieć cokolwiek do powiedzenia. Ale cuda … Przecież święta już od dawna nie maja z nimi nic wspólnego. Tylko jedzenie, zakupy i picie. Może i w tym jest jakieś wyjście. Samej sobie sprawić prezent. Jeszcze nic sobie nie kupiłam za te pieniądze z odszkodowania. Innym – owszem, ale nie sobie. Więc może poklikam na Internecie, wie pani, latanie, nawet dookoła świata, jest teraz tak łatwe. Kupuje się bilet, i za kilka godzin druga strona planety. Zostawię Antka. Na chwile. Może na dłużej. Niech w końcu stanie się chłopem, oderwie się od tej cholernej Plejstacji. Odlecę. Nad Polską. Nad Himalajami. To podobno Dach Świata. Codziennie, jak chodzę po klifach, widzę samoloty. Żadnych jastrzębi ani wróbli ani łabędzi, tylko ludzie znikający w powietrzu. Samoloty krojące linie w niebie. Białe, a potem zanikają. Jak ludzie. Jak blizny na skórze.
przełożył Jan Krasnowolski
Copyright © OFF_PRESS 2014